Ucieczka z Nowego Jorku. Escape from New York. 1981. 1 godz. 39 min. 6,8 27 335. ocen. 6,9 14. ocen krytyków. Skazaniec dostaje za zadanie odszukania prezydenta, którego samolot rozbił się na terenie ogromnego więzienia.
Doktor Finnix, pytany przez prokuratora, ilu z jego pacjentów uzależniło się OxyContinu, z rozbrajającą szczerością odpowiada: "znaczna część już nie żyje". Nowy serial "Lekomania" na Disney+ opowiada, jak jedna tabletka odmienia cały region "pasa rdzy", a następnie kraj. Porządni, pracowici Amerykanie zaczęli łykać prochy. Tysiące z nich zmarło od opiatów. Rok 1996. Firma Purdue Pharma wypuściła na rynek nowy lek. OxyContin miał być przełomem, odmienić życie Amerykanów i uwolnić miliony ludzi od cierpień W rzeczywistości spowodował największą narkotykową plagę, jaka kiedykolwiek przeszła przez Stany Zjednoczone Tysiące amerykańskich lekarzy uwierzyło w skuteczność "cudownego leku". Wkrótce zaczęli od ręki przepisywać narkotyk, pomijając prawdopodobieństwo uzależnienia Nadużywanie tabletek na receptę pochłonęło 820 tys. ofiar, z uzależnieniem walczy co najmniej 2 mln ludzi Właściciele Purdue Pharma, rodzina Sacklerów, wyszła obronną ręką – ich majątek nie ucierpiał, pozostali na wolności, nigdy nie przeprosili O kryzysie opioidowym opowiada nowy serial "Lekomania" dostępny na Disney+ Więcej artykułów znajdziesz na stronie głównej Onetu OxyContin jak heroina Co to w ogóle jest OxyContin? W skrócie to tabletka, która zawiera dużą dawkę oksykodonu, a ten jest z kolei opiatem, w swej budowie przypominającym szalenie uzależniającą heroinę. Jakim cudem coś, co jest w zasadzie zwykłym narkotykiem, zostało dopuszczone do legalnego obrotu? Firma Purdue przekonywała, że ich preparat wykorzystuje tzw. formułę przedłużonego uwalniania substancji czynnych. Mówiąc wprost – opiaty miały trafiać do organizmu powoli, uwalniać się przez wiele godzin, co pozwalało uniknąć głodu narkotykowego u pacjentów. Podatny na uzależnienie miał być dzięki temu niecały procent zażywających lek, co oczywiście było nieprawdą. Niemniej te magiczne słowa wielu przekonały. Lekarze połknęli haczyk. Nowy produkt dostał stempel jakości. Sukces OxyContinu okazał się możliwy z dwóch powodów. Po pierwsze, rodzina Sacklerów, kierująca Purdue Pharma, zawsze miała łeb do interesów. Sacklerów uznaje się za ojców nowoczesnej reklamy farmaceutycznej. W latach 50. wprowadzili na rynek antybiotyk, który okazał się hitem. Klucz do sukcesu tkwił w zmasowanej kampanii marketingowej, która zakładała bezpośredni kontakt z lekarzami. Przedstawiciele handlowi odwiedzali gabinety w każdym zakątku kraju – zachwalali działanie leku, dawali darmowe próbki. Ta sztuczka sprawdziła się prawie 40 lat później w przypadku OxyContinu. Skala była bez precedensu. Na przełomie lat 90. i 00. Purdue miała dziesiątki tysięcy sprzedawców. Wszyscy bez wyjątku mieli mówić lekarzom to samo: "mniej niż jeden procent pacjentów uzależnia się od OxyContinu". Z coraz lepszym skutkiem stosowali tę zasadę. Opiaty powszechnego użytku Drugi powód był równie istotny: zmieniało się podejście do bólu i stosowania opiatowych środków przeciwbólowych. Jeszcze w latach 80. Światowa Organizacja Zdrowia apelowała o to, by uznać życie wolne od bólu za uniwersalne prawo człowieka. Lekarze mieli więc niejako moralny obowiązek, by stosować wszelkie dostępne środki. Wielu z nich przekonało się do opium i zaczęło wykorzystywać go na pacjentach z nowotworami. 10 lat później Purdue lobbowała to podejście. W 1998 r. Agencja do spraw Zdrowia Weteranów uznała ból za "piąty parametr życiowy" obok tętna, ciśnienia, oddychania i temperatury ciała. W praktyce miało to oznaczać, że każdy ma prawo do zwalczania bólu, a nieprzepisywanie leków jest aktem nieludzkim. To wywołało debatę na temat włączenia opiatów do powszechnego użytku. Przemysł farmaceutyczny wykorzystał ją na swoją korzyść. Odtąd opioidy miały być przepisywany na wszelkie bóle, nie tylko nowotworowe. Na bóle pleców i stawów, zębów i głowy. Gdyby się uprzeć, to nawet na kaca. Michael Keaton jako Samuel Finnix w serialu "Lekomania" Foto: Disney Plus "Lekomania" serial wzorowany na autentycznych relacjach lekarzy W ten sposób tysiące amerykańskich lekarzy, szturmowanych przez handlowców, uwierzyło w skuteczność "cudownego leku". Wkrótce zaczęli od ręki przepisywać narkotyk, pomijając prawdopodobieństwo uzależnienia. Wielu z nich podzieliło los Samuela Finnixa, bohatera serialu "Lekomania" na Disney+, wzorowanego na autentycznych relacjach lekarzy, którym OxyContin zrujnował życie i odebrał resztki etyki zawodowej. Poznajemy go na sali sądowej, gdzie zeznaje w sprawie kryzysu opioidowego, w którym pogrążyła się Ameryka. – Doktorze Finnix, ilu z pańskich pacjentów uzależniło się OxyContinu? – pyta prokurator. – Znaczna część już nie żyje… – odpowiada po chwili wahania. Narkotykowa subkultura Robotnicze miasta w rejonie Appalachów, nazywanym "pasem rdzy", wpadają w tym czasie w permanentną recesję. Plajtują zakłady włókiennicze, fabryki podupadają, to prowadzi do zmniejszenia liczby miejsc pracy. W kopalni węgla zatrudniona jest najniższa w historii liczba pracowników. Ci, którzy zostali, pracują w ciężkich warunkach, co dzień ryzykując życie. Ból to ich codzienność. Przychodzą do lekarza z nadwyrężonymi mięśniami, bólem pleców, złamanymi nogami. Nagle ni z tego, ni z owego część z nich zaczyna umierać od przepisywanych im pigułek przeciwbólowych, co się wcześniej nie zdarzało. Tak właśnie rejon "pasa rdzy" staje się epicentrum rozlewającej się po kraju katastrofy. Zobacz także: Dlaczego milion Amerykanów żyje w autach? Tu warto podkreślić, że nie tylko dręczone kryzysem gospodarczym appalaskie stany, były podatne na uzależnienie. Wśród ofiar epidemii opioidów byli przede wszystkim ludzie uprzywilejowani – z przedsiębiorcami i bankierami na czele. Były to dzieciaki z bogatych domów, uczniowie ze stypendiami sportowymi. Przykład użyty w serialu daje jednak bardziej do myślenia, lepiej uwypukla problem i jego skutki. Serialowe miasteczko, mimo krachu gospodarczego, wydaje się miejscem stosunkowo bezpiecznym, wolnym od problemu przemocy i zorganizowanej przestępczości. Bieda nie złamała charakterów i kręgosłupów moralnych ludzi, ale leki na receptę już tak. W krótkim czasie spokojne miasteczko staje się istnym polem bitwy, a jedna tabletka odmienia cały region. Wskaźnik przestępczości wystrzeliwuje w górę. Nasila się prostytucja. Trzykrotnie wzrasta liczba dzieci w pieczy zastępczej. Lokalne więzienia pękają w szwach. Rodzice niedowierzają, kiedy ich porządne, pracowite pociechy zaczynają łykać prochy. Tysiące takich dzieciaków umiera od opiatów. Przychodnie pierwszymi centrami dystrybucji narkotyku Wszystko zaczęło się w gabinetach lekarskich i klinikach terapii bólu – były to w rzeczywistości pierwsze centra dystrybucji narkotyku. Lekarze chętnie dawali receptę na OxyContin. Ludzie ustawiali się w kolejkach, tłumy okupowały poczekalnie. Niebawem oxy trafiły na czarny rynek, uliczni dilerzy wzięli się za ich pokątną sprzedaż, co jednocześnie napędzało popyt na tańszą heroinę. Ci, którzy wpadli w uzależnienie, wynosili z domu rodzinne pamiątki, sprzęty kuchenne – cokolwiek, co dało się wymienić na choćby jedną tabletkę. Wytworzyła się też cała narkotykowa subkultura w sieci. Na forach internetowych powstały poradnie, jak usunąć z pigułek ochronną osłonkę, żeby zintensyfikować działanie oksykodonu i wciągnąć go do strzykawki. Biznes Purdue Pharmy, wbrew ogólnokrajowej epidemii i zgonom, kręcił się w najlepsze. "Więcej dawek sprzedaż, więcej zarobisz" Proceder ten był trudny do zatrzymania, bo rządził się zasadą naczyń połączonych. Po pierwsze, kierownictwo koncernu farmaceutycznego budowało wokół siebie pozory szczytnej misji, jednocześnie prowadząc szeroko zakrojoną ekspansję całego systemu. Purdue Pharma miała w garści Agencję ds. Żywności i Leków (FDA), co pozwoliło jej ominąć procedurę atestową, zatwierdzić etykietę zawierającą fałszywy opis leku i wejść na rynek. Rudolph W. Giuliani, burmistrz Nowego Jorku i przyjaciel prezydenta Busha, sprzyjał działaniom koncernu. Firma kupowała każdego potrzebnego decydenta. Poza tym tworzyła spółki-córki i komórki reklamowe, które miały uwiarygodnić OxyContin w oczach społeczeństwa, a przy tym wywierać po cichu naciski na specjalistów. Na pierwszej linii stali wspomniani przedstawiciele handlowi – jak pionki na szachownicy. Purdue zainwestowała miliony w stworzenie największego przedstawicielstwa handlowego w historii przemysłu farmaceutycznego. Pracownicy byli wysyłani do najdalszych zakątków kraju, byle tylko robić dobre wrażenie i namawiać lekarzy na stosowanie leku. Za najwyższe wyniki czekały nagrody. W 1996 r. firma przeznaczyła milion dolarów na premie związane ze sprzedażą. Kilka lat później kwota ta urosła do 14 mln. Struktura premiowania była prosta: "więcej dawek sprzedaż, więcej zarobisz". Najbardziej rozchwytywani wyciągali 100 tys. dol. premii. Reszcie przysługiwały bonusy: podarki, wykwintne kolacje, wczasy pod palmami. Nastawienie było takie, że każdy sprzedawał jak szalony, żeby wypocząć na Bermudach lub w Palm Springs. Tak kupowało się lojalność i milczenie. Ci, którzy próbowali się wychylać i zgłaszać uwagi byli straszeni klauzulą poufności. Z kolei lekarze, pielęgniarki, specjaliści od zagadnienia bólu byli zapraszani na konferencje i seminaria medyczne w wypasionych kurortach. Drinki, homary, zabawa do białego rana. Do tego pluszaki, płyty CD i inne gadżety – wszystko na koszt firmy. Żaden inny koncern farmaceutyczny nie działał w tak wyrachowany sposób. Sieć zależności była przez lata wyjątkowo szczelna i nieprzepuszczalna. Nikt nie wiedział, jak się przez nią przebić. "Jesteście wcielonym złem" Rok 2019. Pod naciskiem protestujących kolejne muzea i galerie sztuki odmawiają przyjmowania darowizn od rodziny Sacklerów. Wśród nich są nowojorskie MoMA i Guggenheim oraz Tate Modern. Paryski Luwr jest pierwszą instytucją, która usuwa nazwisko rodziny z sal muzealnych. Przez lata właściciele Purdue Pharmy byli mecenasami sztuki, finansującymi największe światowe muzea – na ich cześć nazwano salę londyńskiego National Gallery, w którym wiszą obrazy Williama Turnera. Decyzja Luwru kończy pewną epokę dla Sacklerów. To oczywiście symboliczny gest. Niemniej bardzo potrzebny. W sprawie kryzysu opioidowego zebrano tony obciążających firmę dowodów. Zeskanowano tysiące dokumentów i przesłuchano mnóstwo osób. W 2001 r. wytoczono pierwszy proces przeciwko Purdue w sprawie śmierci wywołanej OxyContinem w rejonie Appalachów. Potem posypały się kolejne pozwy, które były oddalane. Przełom nastąpił w 2005 r., kiedy prokuratorzy z Wirginii postawili firmie zarzuty dystrybucji błędnie zakwalifikowanego leku z zamiarem oszustwa, osiągania zysków z nielegalnej działalności oraz zmowy na rzecz prania pieniędzy. W oskarżeniu podkreślali, że żadna sprawa w dziejach kraju nie może się równać z tą pod względem wpływu na zdrowie publiczne. W 2007 r. trzej członkowie kierownictwa Purdue usłyszeli wyrok za niewłaściwą promocję OxyContinu. Firma zapłaciła ponad 600 mln dol., aby uniknąć kary więzienia dla kierowników. Przed gmachem sądu w Abington zgromadziła się grupa ludzi żądająca odrzucenia ugody. Wśród nich byli bliscy osób, które przedawkowały lek. Zabrali głos na rozprawie. Ku przestrodze: "Jesteście wcielonym złem" – mówiła babcia chłopca, który w wieku sześciu lat stracił matkę. "Przyprowadziłam go, żeby zobaczył, że złych ludzi spotyka kara". "Pierwszy raz usłyszałem nazwę OxyContin, gdy mój 18-letni syn, umarł na imprezie po jego zażyciu" – powiedział ojciec zmarłego nastolatka. "Jesteście korporacyjnymi narko-baronami, którzy zabijają naszą przyszłość". "Straciliśmy z mężem jedynego syna, 18-letniego Randalla, który przypadkowo przedawkował wasz lek" – opowiadała jego matka. "Zanim to się stało, szykował się do podjęcia studiów. Za pieniądze na naukę zorganizowaliśmy mu pogrzeb". Dalszą część przeczytasz pod wideo: Sąd przychylił się do ugody, sprawa została zamknięta. Firma wypłaciła ponad pół mld grzywny, ale sprzedawała dalej – równie dynamicznie, a może nawet dynamiczniej niż dotąd. Rok po procesie dane wskazywały, że liczba zgonów wskutek przedawkowania przewyższa liczbę ofiar wypadków samochodowych. Wyrok z 2007 r. obnażył jednak Sacklerów, zrobił im złą prasę, dając powód do kolejnych pozwów. To zapowiedź nadchodzących wydarzeń. W 2019 r. członkowie rodziny Sacklerów wyprowadzili się z Nowego Jorku, po tym, jak zostali publicznie oskarżeni o wywołanie kryzysu opioidowego. Prokuratorzy generalni w ponad 25 stanach wnieśli pozwy zbiorowe przeciwko Purdue Pharmie. Federalny sędzia ds. upadłości wydał warunkową zgodę, by rozstrzygnąć procesy. W ten sposób rodzina Sacklerów utraciła własność nad spółką i wycofała się z biznesu, ujawniając 30 mln dokumentów i wypłacając kolejne miliardy dolarów dla poszkodowanych. Tak naprawdę wyszli obronną ręką – ich majątek nie ucierpiał, pozostali na wolności, nie zostali też przez sąd zobowiązani do przeprosin. Kathe Sackler mówiła na przesłuchaniu: "niczego nie zmieniłabym w swoim postępowaniu". Tym samym rodzina upiera się przy tym, co utrzymuje od połowy lat 90. – obwinia tych, którzy się od leku uzależnili. Według danych agencji National Institute on Drug Abuse (NIDA) w latach 1999-2019 w wyniku przedawkowania opioidów zmarło ponad 820 tys. Amerykanów. Z uzależnieniem walczy co najmniej 2 mln ludzi. Zyski ze sprzedaży OxyContinu zasiliły konto Sacklerów o 13 mld dol.
Dzięki temu kiedy pojedzie się do Nowego Jorku można poczuć się jakby było się na planie filmowym. Które popularne produkcje dzieją się właśnie tam? „ W deszczowy dzień w Nowym Jorku ” (DVD) Woody Allen i jego słabość do Nowego Jorku . Każda lista filmów zrealizowanych w Nowym Jorku musi zawierać choć jeden tytuł tego
Uwielbiam miasto. Im większe tym lepsze. Miasto za dnia i miasto nocą. Miasto tętniące życiem, pełne świateł, hałasu i chaosu tworzonego przez jego mieszkańców. Uwielbiam miasto jako miejsce, miasto jako odbicie jego mieszkańców i miasto jako koncept. Miasto przepełnione sekretami, miasto jako niegasnący ogień, miasto jako źródło kreatywnej energii. Uwielbiam także metafory przyrównujące miasta do żywych istot – gargantuicznych gigantów, oddychających, pulsujących, dającym schronienie i azyl. Okrutnych, bezwzględnych i zdradzieckich, które kierują się swoimi prawami i tych praw trzeba przestrzegać, by w nich przetrwać. Do potworów, które czasami potrafią wybaczać i dawać drugą szansę, otwierać inne ścieżki, tworzyć tajemnicze zaułki, naginać przestrzenie i zapętlać czas. Urok takich miast-kreatur w literaturze dostrzegało i wciąż dostrzega wielu mistrzów wyobraźni, jak dawniej Lovecraft, także Mark Helprin, czy obecnie Clive Barker. „ New York, concrete jungle where dreams are made of There’s nothin’ you can’t do Now you’re in New York These streets will make you feel brand new The lights will inspire you Let’s hear it for New York, New York, New York!” Empire State of Mind Jay Z feat. Alicia Keys Dla takich mieszczuchów w sercu jak ja, wielbicieli pięknych obrazów i niezwykłych metafor powstał blog-projekt Brandona Stantona – Humans of New York, w skrócie po części przeniesiony do albumowo-książkowej formy i wydany w Polsce nakładem wydawnictwa Sine Qua Non. Humans of New York, czyli LUDZIE NOWEGO JORKU. Z początku miała był to swoista interaktywna mapa, na którą naniesione byłyby twarze idealnie wyrażające portret danej nowojorskiej dzielnicy. Ale jak to bywa projektami, często zmieniają swoje przeznaczenie i pierwotną misję, by stać się czymś o wiele lepszym i o wiele bardziej wartościowym. I w ten sposób, w niecałe pięć lat po rozpoczęciu blogowej przygody przez Brandona Stantona, jego niezwykłe dzieło stało się bestsellerem, a jego obraz Nowego Jorku wykroczył poza zwyczajny obraz amerykańskiej metropolii. „If I can make it there I’ll make it anywhere It’s up to you New York, New York” New York, New York Frank Sinatra Z Nowym Jorkiem jest trochę tak, że wszystkim wydaje się znajomy, a to ze względu na jego intensywną obecność w całej zachodniej kulturze i popkulturze – o Nowym Jorku powstają setki piosenek, inspiruje pisarzy, artystów, filmowców, poetów, kreatorów mody, różnorodnych twórców z całego świata. Przybywają tu tłumnie, do miasta marzeń, Wielkiego Jabłka i wielkiego tygla, w którym mieszają się wszelkie możliwe tradycje, religie i kultury. Chcą rozpocząć nowe życie, zacząć nowy rozdział, albo kontynuować swoje dzieło w nieustająco pędzącej atmosferze, wypełnionej jedyną w swoim rodzaju energią. Mówi się, że każda dzielnica, nawet każda ulica, to zupełnie odrębny świat, w którym wszystko ciągle zmienia się jak w kalejdoskopie. Te zmiany, tę różnorodność, tę niesamowitą odrębność uchwycił w Brandon Stanton. „Tak wielu już chciało go zdobyć i posiąść jak bestię w złą noc Tak wielu tez chciało wydobyć szalone kolory i złość Tak wielu już chciało go kupić i znów wyrzucić, wydalić i zjeść W rozpaczy zapłakać nad rzeką wśród serc, zrzuconych z tych koszmarnych wierz Bo New York, is New York, is New York Jak piekło, jak czyściec jak raj” New York T-Love Na kartach „Ludzi Nowego Jorku” znajdziemy zdjęcia wraz z mikro-opisami uchwyconych chwil. Migające twarze w metrze, uliczni artyści i handlarze, kochankowie, sportowcy, służby miejskie, istoty nocy, szaleńcy, bezdomni, przypadkowo uchwyceni sprzedawcy pobliskich sklepów, biznesmeni, dzieciaki z bogatych i biednych rodzin i wielu wielu innych. Cała galeria ekscentrycznych i zwyczajnych osobliwości w prześwietnych scenkach rodzajowych typowych jedynie dla tego miasta. Widać rysujące się kontrasty, w twarzach portretowanych odbijają się przeróżne emocje, doświadczenia, wewnętrzne nadzieje, smutki i radości. Urzeka dziewczynka zbierająca cukierki jeszcze przed Halloween, a tuż pod huraganie Sandy; wzrusza mąż, który każdego dnia odwiedza swoją zagubioną żonę, która czasami nie pamięta już kim jest; fascynują performerzy, dla których dym, para, deszcz stanowią naturalne tło dla ich pięknych wyczynów. Mieszkańcy i przyjezdni uchwyceni na kartach spełniają swój amerykański sen, marzenie o wolności, która możliwa jest tylko tutaj i tylko w tym mieście, na taką skalę. To co zachwyca w albumie to metaforyczność tych wszystkich ujęć i portretów. To nie tylko Nowy Jork, nie tylko miasto i metropolia, nie tylko jego kolejne dzielnice, małe i większe ojczyzny, ale to całe Stany Zjednoczone w pigułce. To, co współcześnie szarpie opinię publiczną, problemy rasowo-genderowe, polityczne, czy społeczne uchwycone w jednej klatce. Brandon Stanton ma oko do takich perełek i potrafi je zestawiać w taki sposób, że wywołują konkretne uczucia – zaciekawienia, zdziwienia, podziwu. czyli Ludzie Nowego Jorku Brandona Stantona kusi wspaniałym miejskim duchem, ożywioną legendą i mocą, jaka wypływa z kolejnych fotografii. To zaskakująca lektura do wielokrotnego podziwiania, która jednym ujęciem potrafi poruszyć serce czytelnika bardziej niż niejedna powieść. Wystarczy tylko obraz, spojrzenie, kontekst i nie sposób oderwać wzroku. to hołd dla różnorodności, dla indywidualizmu, dla marzeń, jakie reprezentuje miasto Nowy Jork i jego mieszkańcy, a jaki oferują też Stany Zjednoczone jako całość, ta wyśniona Ameryka, kraina zza oceanu. Nie ma drugiego takiego miasta, żadna metropolia nie oferuje tak wiele, jednocześnie mogąc tak wiele odebrać. I pomimo tych obietnic, tych mamideł ukrytych w każdym z obrazów trzeba pamiętać, idąc za słowami jednego z mieszkańców: „Nowy Jork potrafi dać w kość jak żadne inne miasto w tym kraju. Poradzisz sobie, ale nie przyjeżdżaj, jeśli nie masz powodu, żeby tutaj być.” O. *Recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Sine Qua Non. KONKURS! KONKURS! KONKURS! Zadanie: Pstryknij fotę swojego miasta: ulubionej miejscówki, ulubionego zabytku, scenki rodzajowej, krajobrazu albo portret mieszkańca itp. I prześlij do mnie na maila: wielkibukblog@ z dopiskiem „KONKURS Nagroda: Egzemplarz „Humans of New York. Ludzie Nowego Jorku” Brandona Stantona Do kiedy: Konkurs trwa do 30 listopada do północy
Singel po singlu. „ Ona jest ze snu ”. (1998) „Szczęśliwego Nowego Jorku”. (1998) „ Stoisz obok mnie ”. (2000) Szczęśliwego Nowego Jorku – trzeci i zarazem ostatni singel promujący solową płytę wokalisty zespołu Ira, Artura Gadowskiego pt. „Artur Gadowski”. Utwór został zamieszczony na płycie na szóstym miejscu.
"Elvis" Baza Luhrmanna to kiepski film, który jednak świetnie się ogląda. Austin Butler w głównej roli sprawia, że ikona sprzed lat znów ma na ekranie pazur Dojrzały, doświadczony przez życie bohater "Księgarni w Paryżu" ucieka przed rzeczywistością w świat książek. A może dopiero w nim jest sobą? Z pewnością propozycja Serio Castellitto jest szlachetną baśnią Nadava Lapida w "Kolanie Ahed" gubi zaś własne ego. Film o kulturze na uwięzi prawicowych rządów zmienia się w narcystyczny (auto?)portret reżysera Francuz, Jacques Audiard, decyduje się zaś odwrócić kamerę od siebie i przygląda się codzienności ludzi wchodzących w dorosłość w dzisiejszym Paryżu Więcej takich wywiadów znajdziesz na stronie głównej Onetu Biodra Elvisa Kadr z filmu "Elvis" Może to najgłośniejsza premiera tego roku? Na ostatnim festiwalu w Cannes pokaz "Top Gun: Maverick" z towarzyszącym mu przelotem myśliwców nad Lazurowym Wybrzeżem oraz właśnie "Elvis" z imprezą na pół Croisette przypominały, że Hollywood budzi się z pandemicznego snu. Z hukiem. "Top Gun: Maverick": w starym, dobrym stylu [RECENZJA] Miejmy to z głowy: Baz Luhrmann zrobił niedobry film. Scenariusz jest tu niemal prostacki: stary agent muzyka, pułkownik Tom Parker, opowiada z offu jego życiorys. Dialogi często okazują się banalne, struktura zachwiana. W absurdalnie rozwleczonym filmie Elvis mozolnie wdrapuje się na szczyt, podczas gdy obraz ostatnich dwóch dekad jego życia sprawia wrażenie, jakby ktoś z poglądem przewijał naprzód kasetę VHS. Kontrowersje budzi rola Toma Hanksa jako Parkera. Całość zachodnia prasa określa przymiotnikami deliryczny, pogmatwany, nieciekawy. Ale cholera, warto to obejrzeć. Baz Luhrmann kocha show, glamour i splendor. Potrafi zrobić ujęcie tyleż tandetne, co fascynujące. Nie jest zaskoczeniem, że świetnie reżyseruje występy piosenkarza. Ale też pokazuje, dlaczego Elvis wywoływał tak skrajne emocje. Przywraca mu pazur. Z jednej strony siła, której w śniącym swój amerykański sen społeczeństwie lat 50. miało nie być: seksualność. Z drugiej kwestia jeszcze bardziej kłopotliwa: rasa. "Biały chłopak o czarnych biodrach" — pisali o piosenkarzu z Memphis komentatorzy. Jego muzyka miała niebezpieczną energię łaknących równości Afroamerykanów. Luhrmann nie potrzebuje wielu piosenek, aby pokazać ewolucję Presleya. Woli śledzić te same kawałki, które na ekranie zmieniają swoje znaczenie. Mały Elvis w czarnej dzielnicy Memphis widzi, jak facet gra "Hound Dog" na zdezelowanej gitarze w drewnianym baraku, a w każdej nucie zawarty jest tu jego krzyk wolności. Muzyk przeniesie ten numer do tanbcbud, knajp typu diners, a po kilku dekadach w barokowej aranżacji na scenę hotelu International w Las Vegas. Za każdym razem zabrzmi on zupełnie inaczej. Bo także o tym jest Elvis: o narodzinach nowoczesnego muzycznego biznesu, bezlitosnej monetyzacji cudzego talentu, komercjalizacji buntu kilku pokoleń. Cóż, Luhrmann nie lubi wąskich wachlarzy — ani tematów, ani filmowych środków. Więc robi ten swój epicki spektakl i przypomina, że każdy ma w sobie dziecko, które przestraszy się wjazdu pociągu na stację La Ciotat. Nawet krytyk. "Elvis", reż. Baza Luhrmann, Warner Bros Świat w starym stylu Charakterystyczne: Nowy Jork miał swój sklep z tytoniem z "Dymu" i "Brooklyn Boogie". Snobistyczna Europa wybiera księgarnię. Ale schemat pozostaje podobny. Tytułową "Księgarnię w Paryżu" prowadzi dojrzały Włoch, który przyjechał do Francji, gdy jego życie się rozpadło. To miejsce, w którym drzwi się nie zamykają. Facet z kawiarni obok codziennie przychodzi tu z kawą i croissantem, młody ksiądz szuka lektur na podróże z partnerem, w witrynę zagląda kwiaciarka z sąsiedztwa. Starszy profesor regularnie podkrada książki, a właściciel udaje, że nie widzi. W końcu zaczyna tam przychodzić jeszcze jedna osoba, która stanie się ważna w tej opowieści: aktorka okolicznego teatru. Działały na niego silniej niż narkotyki. Witkacy słynął z licznych kochanek Foto: Materiały prasowe Kadr z filmu "Księgarnia w Paryżu" Sergio Castellitto jednak nie tylko zasypuje widza bon motami (choć niektóre bawią: kiedy księgarz słyszy, że klient "szuka książki o starym facecie, który zgrywa intelektualistę, a naprawdę jest tylko napalony na tabuny kobiet", odpowiada: "Ma pan duży wybór: Victor Hugo, Simenon, Bukowski, Philip Roth. A to początek"). To opowieść o wychodzeniu z życiowego impasu. Bohater opiekuje się córką sparaliżowaną i straumatyzowaną po wypadku na basenie. Oboje zamknęli się we własnym świecie. Włoski reżyser i aktor nie udaje, że jego film jest czymś więcej, niż uroczą baśnią. Chyba wie również, że ten intelektualno-paryski świat w starym stylu wypada pretensjonalnie. Ale czasem i takie historie okazują się nam potrzebne, aby w biegu złapać trochę oddechu. "Księgarnia w Paryżu", reż. Sergio Castellitto, Aurora Films Bloki Paryża Prawdziwy natomiast jest Paryż Jacquesa Audiarda. W "Paryżu, 13. dzielnicy" ekranizacji komiksu "Śmiech i śmierć" Adriana Tomine’a, właściwie nie ma fabuły. Są młodzi bohaterowie, którzy wśród wieżowców z tytułowej części miasta wchodzą w dorosłe życie. Studiują, łapią się dorywczych zajęć, mierzą z odmiennymi uczuciami. Jedna dziewczyna miała tylko sypiać ze współlokatorem, ale zakochuje się w nim. Chłopak próbuje odnaleźć się w nowej pracy. Pracownica biura nieruchomości wpada w fascynację kobietą poznaną przez seks-kamerę. Ot, wszystko się jakoś toczy. Foto: Materiały prasowe Kadr z filmu "Paryż, 13. dzielnica" Charakterystyczne czarno-białe zdjęcia jeszcze mocniej nadają tej historii uniwersalizmu. 70-letniemu Audiardowi udaje się stworzyć wiarygodny portret współczesnych młodych ludzi. Imponuje tu tolerancja, jaką mają wobec siebie nawzajem, swoich uczuć, odmiennych pomysłów na życie. Związki często im się rozpadają, ale zostają przyjaźnie i bliskość. Nie trzeba nikomu udowadniać, że płeć i seksualność są płynne. Choć przecież takie życie też ma swoją cenę: niestabilności i niepewności jutra. Reżyser rezygnuje ze zbędnych komentarzy. Po ostrych społecznych filmach proponuje po prostu refleksyjną balladę na cześć codzienności. "Paryż, 13 dzielnica", reż. Jacques Audiard, Gutek Film Pustynia Izraela "Kolano Ahed" jest chyba wypadkiem przy pracy. Laureat Złotego Niedźwiedzia za "Synonimy" zrobił wsobny i narcystyczny film, który pachnie toksyczną męskością. Ahed Tamimi pochodzi z palestyńskiej wsi Nabił Saleh. Kiedy miała szesnaście lat, w czasie demonstracji przed jej domem doszło do zamieszek między izraelskim wojskiem a protestującymi. Dziewczyna wdała się w sprzeczkę z uzbrojonym żołnierzem, uderzyła go kilka razy. Nagranie incydentu trafiło do sieci. Dwa dni później została aresztowana, a nacjonalistyczny poseł Bezalel Smotrich publicznie nawoływał do przestrzenia jej kolana. Nadav Lapid wraca do tej historii w filmie regularnie, sięga po nagrania archiwalne. Tyle tylko, że sprawa tak naprawdę niewiele ma wspólnego z resztą fabuły. Ta bowiem rozgrywa się w prowincjonalnym izraelskim domu kultury, gdzie na spotkanie z widzami przyjeżdża słynny reżyser. Wita go pracownica ministerstwa kultury. Najpierw panuje między nimi seksualne napięcie. Później artysta pastwi się nad dziewczyną, bo poprosiła go o podpisanie wymaganego przez ministerstwo papieru, że poruszą tematy związane z filmem. Cenzura? Może. Prawicowe władze, które próbują opleść wszystkich mackami swojej wizji świata? Tak. Ale i kobieta świadoma, że tylko idąc na kompromisy może sprawić, że cokolwiek wydarzy się w mieście pośrodku pustyni. I tylko zapatrzony w siebie, naiwny artysta myli prowokację z przemocą wobec ludzi, którzy jego zdaniem znajdują się niżej w hierarchii. "Kolano Ahed", reż. Nadav Lapid, SNH Dziura w ścianie Cóż, na upartego można by nawet uznać, że "Room 203" ma pierwiastek feministyczny. W rzeczywistości pozostaje uroczym w swojej nieporadności horrorem klasy B. Dwie dziewczyny przyjeżdżają do miasta studiować. W mieszkaniu jednak jest dziura w ścianie. Już wcześniej wywoływała ona zjawiska nadprzyrodzone. I nie zamierza przestać. Jeden kadr wystarczy, by przerazić. "Serce może tego nie wytrzymać" Ben Jagger stosuje całą feerię horrorowych zabiegów z lat 80. Jego propozycja nie ma nic wspólnego z czasami Jordana Peele’a czy Julii Ducournau. Raczej od razu trafi na pokazy złych filmów. Zagadka z przeszłości jest tu płaska, płytka i oczywista. Ale może właśnie dlatego znajdzie swoich fanów? Ben Jagger ściąga fanów kina grozy do czasów, gdy ten gatunek przynależał do rozrywek jarmarcznych. A jednocześnie na swój sposób broni kobiety. A nuż ta prostota okaże się atrakcyjna? "Room 203", Ben Jagger, Best Film (asr)
Dwie nazwy użytkowników są identyczne. Po tym jak Venus i Sidney wdają się w kłótnię na imprezie, Venus przechodzi obok i uderza Sidney w ramię sprawiając, że strój Sidney zsuwa się z jej ramienia. W następnych ujęciach na przemian wraca na swoje miejsce i znów się zsuwa. Zdjęcia do filmu zrealizowano w Nowym Jorku (Nowy Jork
Strona główna » Obrazy » Obraz - Oblicza Nowego Jorku OBRAZ NA PŁÓTNIE WŁOSKIMSuper promocjaDostępność:Produkcja od 2 do 3 dni roboczych + wysyłkaRODZAJ:NA PŁÓTNIE WŁOSKIMOpis produktuRealne zdjęciaObraz na płótnie WŁOSKIM Obraz na ścianę drukowany na specjalnym płótnie włoskim idealnie odwzorowującym włoskie jest bardzo wytrzymałym, naturalnie wyglądającym płótnem na płótnie włoskim PREMIUMSpecjalnego rodzaju płótno w połączeniu z odpowiednią rozdzielczością druku gwarantują idealną ostrość obrazu i głębię bokiObraz nie wymaga dodatkowych ram i jest od razu gotowy do ekologicznyNadaje się do użytku w sypialni oraz pokoju z ochroną UVKolory nie blakną, nawet przy ekspozycji na słońceDrewniana ramaDrewniana rama sosnowa o grubości 2 cmPRZYKŁADOWE, REALNE ZDJĘCIA NASZYCH kolorystyka i żywe kolory Estetycznie naciągnięte płótno malarskie na drewniane krosno! Nie daj się nabrać, w sieci sprzedają bardzo dużo podobnych obrazów na ZWYKŁYM PŁÓTNIE FLIZELINOWYM CIENKIM JAK PAPIER, oraz na zwykłych ramach MDF! Porównanie grubości naszej drewnianej ramy ze zwykłą płytą MDF ! Pozostałe produkty z kategorii
4. Nowy Jork: bilet na taras widokowy Top of the Rock. Rozkoszuj się panoramą Nowego Jorku z tarasu widokowego Top of the Rock na wysokości 260 metrów. Wejdź na największy w Nowym Jorku taras widokowy o powierzchni niemal 900 metrów kwadratowych. Podziwiaj scenerię za dnia, zobacz zachód słońca lub obserwuj miasto nocą.
Zdjęcie: AP Photo/Antonio Callani Po raz pierwszy w 127-letniej historii Biennale w Wenecji, na najstarszych i najważniejszych na świecie targach sztuki współczesnej, pod kuratelą Cecilli Alemani, większość artystów stanowią kobiety i artyści niezgodni z płcią. W rezultacie Biennale skupia się na artystach, którzy mimo bogatych karier długo pozostawali niezauważeni, a jednocześnie porusza takie tematy, jak normy płci, kolonializm i zmiany klimatyczne. Głowna wystawa Alemani, zatytułowana „The Milk of Dreams” (Mleko marzeń), wraz z 80 pawilonami narodowymi, zostanie otwarta w sobotę po rocznym opóźnieniu związanym z pandemią. Targi sztuki potrwają do 27 listopada. Jest to dopiero czwarta z 59 edycji Biennale, której kuratorem jest kobieta. W ogłoszonym w sobotę konkursie na najlepszy pawilon narodowy, który otrzymał pawilon Wielkiej Brytanii i artysta Sonia Boyce, nagrody Złotego Lwa odebrały kobiety. Najlepszą uczestniczką wystawy głównej została amerykańska rzeźbiarka Simone Leigh. Przewaga kobiet wśród ponad 200 artystów, których Alemani wybrała na główną wystawę, „nie była wyborem, lecz procesem” – powiedziała w tym tygodniu Alemani, włoska kurator z Nowego Jorku. „Myślę, że jednymi z najlepszych artystów są dziś kobiety” – powiedziała agencji The Associated Press. „Ale nie zapominajmy też, że w długiej historii Biennale w Wenecji przewaga artystów płci męskiej w poprzednich edycjach była zadziwiająca”. „Niestety, nadal nie rozwiązaliśmy wielu problemów związanych z płcią” – powiedziała Alemani. Alemani przyznała, że sztuka w takich czasach może wydawać się „powierzchowna”. Podkreśliła również rolę Biennale jako „swoistego sejsmografu historii, który absorbuje i rejestruje również traumy i kryzysy, które wykraczają daleko poza świat sztuki współczesnej”. Dla przypomnienia, w tym roku pawilon rosyjski pozostaje zamknięty, po tym jak artyści wycofali się po inwazji Rosji na Ukrainę. W pobliżu, w centrum Giardini, kuratorzy pawilonu ukraińskiego ustawili worki z piaskiem, a wokół nich rozwieszono stylizowane plakaty ze świeżymi pracami ukraińskich artystów, przedstawiającymi okropności dwumiesięcznej wojny. Amerykańska artystka Leigh jest jedną z kobiet, które na tym Biennale zyskują należne im uznanie w połowie kariery. Jest ona zarówno główną gwiazdą pawilonu amerykańskiego, jak i nadaje ton głównej wystawie, prezentując potężne popiersie czarnoskórej kobiety, które Alemani zamówiła pierwotnie dla parku miejskiego High Line w Nowym Jorku. Fusun Onur, pionierka sztuki konceptualnej w Turcji, w wieku 85 lat wypełniła pawilon turecki zwinnymi kotami i myszami, ustawionymi w scenografie, które stawiają czoła współczesnym zagrożeniom, takim jak pandemia i zmiany klimatyczne. Choć jest dumna z roli, jaką odegrała reprezentując Turcję, oraz z prac, które wykonała w czasie pandemii w swoim domu nad Bosforem, przyznała, że zaszczyt ten przyszedł późno. „Nie wiem, dlaczego tak się dzieje" – powiedziała Fusan, dzwoniąc ze Stambułu. „Kobiety artystki ciężko pracują, ale nie zawsze są doceniane. Zawsze na pierwszym miejscu są mężczyźni". Nową Zelandię reprezentuje artystka trzeciej płci Yuki Kihara, której instalacja „Paradise Camp" opowiada o społeczności Fa'afafine z Samoa, ludzi, którzy nie akceptują płci przypisanej im przy urodzeniu. Na wystawie można zobaczyć zdjęcia Fa'afafine naśladujące obrazy wyspiarzy z Pacyfiku autorstwa postimpresjonistycznego francuskiego artysty Paula Gaugina, odzyskując obrazy w procesie, który artysta określa mianem „upcyklingu". „Paradise Camp to tak naprawdę wyobrażenie sobie utopii Fa'afafine, gdzie zamyka się heteronormalność kolonialną, aby zrobić miejsce dla światopoglądu tubylczego, który jest inkluzyjny i wrażliwy na zmiany w środowisku" – powiedziała Kihara. Obraz hiperrealistycznej rzeźby futurystycznej kobiety-satyra, rodzącej dziecko naprzeciwko swojego partnera-satyra, który się powiesił, nadaje ponury post-apokaliptyczny ton Pawilonowi Duńskiemu, stworzonemu przez Uffe Isolotto. Narody nordyckie – Norwegia, Szwecja i Finlandia – przekazały w tym roku swój wspólny pawilon Lapończykom, jednej z najstarszych grup autochtonicznych w Europie, poruszając tym samym inną ideę narodu, gdyż arktyczna ojczyzna Lapończyków obejmuje obecnie cztery narody. Pawilon Lapoński oferował bardziej optymistyczną ścieżkę wyjścia z apokalipsy, z pracami plastycznymi i przedstawieniami przedstawiającymi walkę Lapończyków z kolonializmem, a także celebrującymi ich tradycje. „W pewnym sensie odkryliśmy, jak żyć w apokaliptycznym świecie, zachowując przy tym nasze dusze, przekonania i systemy wartości" – powiedziała współkuratorka Liisa-Ravna Finbog. W tym roku Złote Lwy za całokształt twórczości otrzymali niemiecka artystka Katherina Fritsch, której naturalnej wielkości rzeźba słonia stoi w rotundzie głównego budynku wystawowego w Giardini, oraz chilijska poetka, artystka i filmowiec Cecilia Vicuna, której portret oczu matki zdobi okładkę katalogu Biennale. Vicuna namalowała ten portret, gdy rodzina przebywała na emigracji po brutalnym wojskowym zamachu stanu w Chile przeciwko prezydentowi Salvadorowi Allende. Obecnie ma 97 lat, matka towarzyszyła jej na Biennale. „Widać, że jej duch jest wciąż obecny, więc w pewnym sensie ten obraz jest jak triumf miłości nad dyktaturą, nad represjami, nad nienawiścią" – powiedziała Vicuna. _____________________________________ Do powstania tej relacji przyczyniła się Charlene Pele. Autor: Collen Barry / tłum. Karolina Bejma
Gdzie i kiedy powstał obraz Madonny Ostrobramskiej 435 ło widoczny (jedynie twarz i ręce Madonny), a ostatnią podówczas kon serwację obrazu przeprowadzono w roku 1834, kiedy o poważniejszych
Najbardziej zawsze boję się jechać w miejsca, o którym bardzo długo marzyłam. Oczekiwania rosną z każdym przeczytanym artykułem, obejrzanym filmem, kolejnymi zdjęciami w internecie. Dokładnie tak było z Nowym Jorkiem, do którego leciałam w maju tego roku. Wielkie nadzieje, oczekiwania mogły łatwo zostać rozwiane przez rzeczywistość, zdarzało się już wcześniej w czasie moich podróży. Jednak od pierwszych chwil Nowy Jork mnie nie zawiódł, co więcej poczułam się w nim jak w domu. Od pierwszych minut na lotnisku, gdzie każdy witał mnie szerokim uśmiechem i osławionym już how you’re doing? Amerykańska mentalność jest mi szczególnie bliska, nawiązywanie kontaktu, nawet jeśli tylko na chwilę, krótka rozmowa w windzie czy kolejce w sklepie. W Nowym Jorku, zatłoczonym, pośpiesznym, ciasnym miałam wrażenie, że faktycznie zauważa się drugiego człowieka. Było to coś, czego zupełnie się nie spodziewałam. Nawet jeśli te kontakty zawierane są tylko na chwilę, miło jest być zauważonym. Nowojorczycy uchodzą za niegrzecznych (żeby nie powiedzieć dosadniej), ciągle się śpieszą, bo przecież time is money, a jednak ja spotkałam się z ich strony wyłącznie z życzliwością. Zagadywali, kiedy wyglądałam na zagubioną, interesowali się tym, skąd jestem, następnie gdzie nauczyłam się tak dobrze mówić po angielsku (to nie brak skromności, po prostu mam tak, że w kilka chwil umiem dostosować akcent i styl mówienia do osoby, z którą rozmawiam). Zaczepiali na zwykły small talk w sklepie czy pod food truckiem. Mimowolnie stałam się świadkiem ślubu pewnej pary pod Mostem Brooklyńskim i gratulowałam nowożeńcom, choć nawet się nie znaliśmy. Taki jest właśnie Nowy Jork i rozumiem, dlaczego przyciąga tak wielu. Tu faktycznie wydaje się, że wszystko jest możliwe, że jest się częścią elektryzującej mieszanki kulturowej, kiedy na ulicach częściej niż angielski słyszy się hiszpański czy jidysz. Jak ugryźć Wielkie Jabłko, by spełnić swoje marzenie o Nowym Jorku? Zacznę może od tego, że na pewno jest to miasto na więcej niż jedną wyprawę. Za pierwszym razem każdy skupia się na klasykach i ani nie ma się co temu dziwić, ani nie ma w tym nic złego. Każdy chce przejść się Mostem Brooklyńskim, najlepiej o zachodzie słońca, wybrać się do MET (Metropolitan Muzeum of Art) czy na Top Of the Rock na Rockefeller Center. A jak sprytnie zaplanować tydzień w Nowym Jorku, by skorzystać jak najwięcej? Mam nadzieję, że kilka moich podpowiedzi. A jeśli jeszcze nie czytaliście, zacznijcie koniecznie od informacji praktycznych! Spis treści1 Panorama Manhattanu z Long Island2 Z Midtown do Grand Budynek Chryslera3 Kultowe: Piąta Aleja, Flatrion, Wall Piąta Wall Street4 Greenwich Village: gdzie mieszkają Przyjaciele a gdzie Carrie?5 Most Brooklyński i Dumbo6 Central Park śladem filmowych scen7 Punkty Top of The Empire State One World Taras The MET8 Statua Wolności i Ellis Island9 11 września 9/11 Memorial Museum i Baseny – pomniki10 Manhattanhenge11 Street Art na Lower East Side12 Muzea w Nowym Amerykańskie Muzeum Historii The Muzeum Intrepid Sea, Air and Space13 Katedra Świętego Jana Bożego w Nowym Jorku14 Spektakl na Broadway’u Panorama Manhattanu z Long Island Zaraz po przylocie i przetransportowaniu się autobusem na Manhattan, ponieważ wciąż było wcześnie, postanowiłam powalczyć ze zmęczeniem i nie poddać senności. Miałam ogromne szczęście mieszkać u znajomej przy wschodniej 39., dzięki czemu mogłam wygodnie korzystać z tramwajów wodnych na East River przy wschodniej 34. Na zachód słońca wybrałam się właśnie tą drogą na Long Island (2,7$, bilet oddzielny jak na metro, choć w tej samej cenie). Panorama Manhattanu o zachodzie słońca robi naprawdę ogromne wrażenie. Deptak po stronie Long Island jest bardzo fajnie zagospodarowany i można tu przyjemnie spędzić popołudnie, wylegując się na trawie, licznych ławkach, wyszaleć się z psem na specjalnych wybiegach czy wypić drinka w nabrzeżnej knajpie. Z Midtown do Downtown Grand Central Następnego dnia, koło południa w końcu udaje mi się wybrać z domu, jet lag i braki snu w ostatniej dobie zrobiły swoje. Zaczynam od Grand Central, bo choć byłam tam przez chwilę po przyjeździe z lotniska, nawet nie miałam siły robić zdjęć. Niemniej od pierwszego spojrzenia zaskoczyły mnie rozmiary dworca – na filmach i zdjęciach wydawał mi się znacznie większy! Nie zmienia to faktu, że Grand Central jest pięknym dworcem, a jego wystrój powoduje ogromną chęć do rozpoczęcia podróży. Gdziekolwiek! Nic dziwnego, Grand Central jest największym dworcem kolejowym na świecie pod względem ilości peronów – jest ich 46! Obecnie dworzec to nie tylko miejsce rozpoczęcia dalekiej podróży, ale również stacja metra linii S, 4,5,6,7. Warto spojrzeć w górę, na suficie znajdziecie fluorescencyjne sztuczne niebo, na którym dopatrzyć można się wszystkich 12 znaków zodiaku oraz 2500 gwiazd. Dworzec jako budowla jest przykładem klasycznego dla Nowego Jorku nurtu architektonicznego zwanego Beaux-Art. Amerykańskie flagi w głównym hallu dworca wiszą tam od zamachów z 11 września 2001 roku. Sam dworzec był miejscem zamachu terrorystycznego w 1976 roku, kiedy chorwaccy nacjonaliści podłożyli ładunek wybuchowy w przechowalni bagażu, w wyniku czego zginęła 1 osoba, a 30 zostało rannych. Ciekawą akcję przeprowadzono z okazji 100-lecia Grand Central, kiedy to sklepikarze z dworca na jeden dzień, 1 lutego 2013 roku, powrócili do cen z 1903 roku i tak: chleb można było kupić za 6 centów, krewetki za 19 centów, a pucybut wypolerował buty za 10 centów. Jeśli macie czas i ochotę za 9$ (osoba dorosła, 7$ dzieci) można wynająć audio przewodnik i dowiedzieć się więcej o Grand Central. Grand Central w Nowym JorkuGrand Central w Nowym Jorku Budynek Chryslera Położony nieopodal Grand Central budynek Chryslera to jeden z wielu symboli Nowego Jorku, zbudowany w popularnym tutaj styku art déco w latach 1928-30. Ma 77 pięter i mierzy 319 metrów wysokości, jako pierwszy przekroczył wysokość 1000 stóp (305 metrów). Do 1031 roku był najwyższych budynków na świecie, kiedy przewyższył go Empire State Building, ale wciąż pozostaje najwyższym na świecie budynkiem zbudowanym z cegły. Dziś najdalej można wejść do lobby budynku (do godz. 16:30), które jest niezwykle eleganckie, nie ma tu tarasu widokowego (zamknięto go w 1945 roku), natomiast zdobienia i zewnętrzne elementy przypominają elementy samochodów chryslera. Wejście do budynku Chryslera Kultowe: Piąta Aleja, Flatrion, Wall Street Piąta Aleja Piąta Aleja, symbol Nowego Jorku, jedna z najdroższych ulic świata, od zawsze kojarzona była z bogatą dzielnicą mieszkalną. Ciągnie się od Washington Park w Greenwich Village aż do Harlemu. Pierwszy budynek wybudowany z myślą o celach typowo handlowych powstał w pierwszych latach XX wieku i wkrótce środkowy odcinek Piątej Alei stał się siedzibą dla wielu ekskluzywnych butików oraz słynnych domów towarowych jak Saks, Barney’s a bliżej Central Parku – oczywiście również Rockefeller Center, a także katedra Św. Patryka. Piąta Aleja często jest zamykana z uwagi na różne święta i parady, np. z okazji dnia Św. Patryka. Piąta Aleja to jednak nie tylko markowe butiki i sklepy, mieści się przy niej również tyle muzeów, że od przecinających je ulic 82. po 104 , nazywa się ten odcinek Piątej Alei Museum Mile. Mieszczą się tu Muzeum Miasta Nowy Jork, słynne The MET i Muzeum Guggenheima. Flatrion Idąc w dół Piątą Aleją, dojdziecie do słynnego budynku Flatrion z 1902 roku. Wieżowiec zajmuje trójkątną działkę w miejscu, gdzie krzyżują się ulice: Broadway, Ulicy 23 i Piąta Aleja. Co ciekawe, w czasach gdy powstał, nazywany był Fuller, od nazwy firmy budowlanej Georga A. Fullera z Chicago, ale teren, na którym powstał, od zawsze nazywany był Flat Iron. W najwęższym miejscu, na rogu ma 2 metry szerokości! Natomiast toalety dla kobiet znajdują się wyłącznie na nieparzystych piętrach, a męskie na parzystych. Śmiesznie, co? Niestety budynek Flatrion nie posiada żadnego tarasu widokowego. Wall Street Kierując się dalej na południe Manhattanu, dotrzemy na Wall Street. Zapomnijcie o zrobieniu sobie w sezonie zdjęcia ze słynnym bykiem, który przy okazji jest nielegalnym dziełem sztuki, dzikie chordy turystów okupują to biedne zwierze non-stop. Pierwotnie Wall Street nazywała się z duńskiego de Waal Straat. Budynek giełdy wygląda na trochę wciśnięty pomiędzy pozostałe budynki, działalność rozpoczyna się wraz z dzwonkiem o 9:30 i kończy o 16:00, jednak zwiedzanie nie jest możliwe. Greenwich Village: gdzie mieszkają Przyjaciele a gdzie Carrie? Dwie znane kamienice, obie w tej samej dzielnicy, dzieli je od siebie kilka przecznic. Zaczynam od kamienicy przy Perry Street, pod numerem 66, gdzie mieszkała w Seksie w wielkim mieście Carrie Bradshaw. Schody kamienicy dorobiły się łańcucha, bo pewnie każdy chciał mieć na nich zdjęcie. Trzy dziewczyny pstrykają selfie jedno za drugim, podczas kiedy ja czekam cierpliwie na swoją kolej, by zrobić zdjęcie. W tym czasie podchodzi do mnie chłopak i pyta, czy to jakaś znana kamienica. Ubawiłam się, a dziewczyny biednego chłopaka ofukały, że jak można tego nie wiedzieć. Tak czy owak, kamienica ma się świetnie, oczywiście zobaczyć można ją wyłącznie z zewnątrz, ale i tak warto. Drugą słynną kamienicą jest ta przy ulicy Bedford pod numerem 90, na rogu Grove Street, która przez dekadę udawała dom, w którym mieszkali serialowi Przyjaciele. Wygląda dokładnie tak samo, jak w czołówce serialu, na dole wciąż mieści się kawiarnia z czerwonym daszkiem. Oczywiście fani serialu doskonale wiedzą, że odcinki były kręcone w studiu w Hollywood. Kamienica Carrie Bradshaw z Seksu w wielkim mieście w Nowym JorkuKamienica z Przyjaciół w Nowym Jorku Most Brooklyński i Dumbo Czy jest ktoś, kogo nie zachwyca panorama Manhattanu z Mostem Brooklyńskim na pierwszym planie? Nie wierzę, jeśli teraz prychnęliście Pfff, ja?! To jeden z najfajniejszych i kultowych widoków na świecie! I zupełnie zrozumiałym jest, dlaczego każdy chce go uwiecznić na zdjęciu. Na Brooklyn wybrałam się dwukrotnie; raz, by podziwiać panoramę Manhattanu z mostem z nabrzeża, drugi raz, by przejść mostem z Brooklynu na Manhattan. Podczas obu wizyt zajrzałam na Dumbo, konkretnie wybrałam skrzyżowanie Water St. i Washington St., z którego podziwiać można Manhattan Bridge i Empire State Building, który widać idealnie w jednym z łuków mostu. Wielu na początku myśli, że to Brooklyn Bridge, u mnie nie było inaczej, dlatego długo nie mogłam namierzyć tego miejsca. Podczas pierwszej wizyty pojechałam na Brooklyn metrem do stacji Borough Hall, a następnie kierowałam się nad wodę, do promenady Brooklyn Heights. Po drodze podziwiałam piękne kamienice, jakie często znamy z filmów, które dzieją się w Nowym Jorku. Podczas tego podejścia do Mostu Brooklyńskiego najpierw podziwiałam go wraz ze znajdującym się po drugiej stronie East River Downtown ze wspomnianej promenady, potem niezbyt zgrabnie przechodząc pod potężnymi estakadami ślimaków prowadzących z i na most, zeszłam na Dumbo i mogłam podziwiać go od dołu, tuż obok słynnej karuzeli Jane’s Carousel. Na Manhattan wróciłam jednak metrem, ponieważ pogoda nie była moim sprzymierzeńcem. Kolejnego dnia miałam już jednak więcej szczęścia i po udanej wycieczce na Liberty Island, gdzie stoi Statua Wolności, i Ellis Island, z Battery Park przeszłam w okolice Wall Street, na nabrzeże nr 11, skąd odpływał tramwaj wodny na Dumbo. Tym razem między wspomnianymi wcześniej estakadami odnalazłam drogę na deptak dla pieszych na moście, wejście na wąskie schodki nie jest łatwo wypatrzyć, ale poznacie je latem po ulicznym sprzedawcy, oferującym zimne napoje strudzonym turystom. Deptak podzielony jest na pół i teoretycznie jedną stroną powinni się poruszać piesi, drugą rowerzyści, jednak robiąc zdjęcia i podziwiając panoramy turystom ciężko trzymać się tylko swojej strony. Most Brooklyński w Nowym JorkuDumbo w Nowym Jorku widok na Manhattan Bridge Most Brooklyński jest imponujący i wcale nie dziwi, że powstał dzięki uporowi jednej kobiety. Tak, dokładnie! Emily Warren Roebling, żona syna projektanta mostu, niemieckiego architekta Johna Augustusa Roeblinga, stanęła przed nie lada wyzwaniem. Po śmierci ojca jej mąż przejął projekt budowy mostu, jednak w wyniku choroby azotowej został sparaliżowany. Emily sama w pełni odpowiadała za ukończenie mostu, co jest nieco kuriozalne po koniec XIX wieku, biorąc pod uwagę, że nie wolno jej było nawet głosować. W 1883 roku dzięki uporowi Emily otwarto najdłuższy – 1834 metry – wiszący most oparty na pojedynczym przęśle, który na zawsze zmienił krajobraz Nowego Jorku. Central Park śladem filmowych scen Jedną z najfajniejszych wycieczek, na jakie się wybrałam podczas wizyty w Nowym Jorku była wycieczka śladem filmowych, słynnych lokalizacji na terenie Central Parku. Central Park TV & Movie Sites Walking Tour, organizowana przez On Location Tours zawarta jest w cenie New York Pass, można ją również wykupić bezpośrednio na stronie organizatora. Central Park, żebyście nabrali perspektywy, ma powierzchnię Monako i Watykanu razem wziętych, to takie trochę miasto w mieście. Park przecinają ulice, skrzyżowania, światła uliczne. Co ciekawe, biorąc pod uwagę rozmiary Central Parku dziwi, że jest on dopiero 5. co do wielkości w mieście. Na terenie parku mieści się szereg znanych miejsc jak The MET (Metropolitan Museum of Art), Central Park ZOO – co ciekawe, nie znajdziemy tu wszystkich zwierzaków znanych z animowanego Madagaskaru, ponieważ w Central Parku mieszkają wyłącznie pingwiny. Żeby wspomóc odwiedzających w Central Parku, przygotowano analogowy system nawigacyjny na latarniach. Na każdej znajdują się 4 cyfry i wystarczy wiedzieć jak je czytać, by nigdy się w parku nie zgubić. Dwie pierwsze cyfry to najbliższa ulica np. 82. kolejne dwie pomogą Wam odgadnąć czy jesteście bliżej wschodniej czy zachodniej części parku: parzyste oznaczają wschód, nieparzyste – zachód. Sprytnie, prawda? Central Park w Nowym JorkuCentral Park w Nowym JorkuCentral Park w Nowym JorkuCentral Park w Nowym Jorku Przez dziesięciolecia na terenie Central Parku kręcono dziesiątki filmów, wiele ze scen wpisało się do historii kinematografii, jak np. ostatnia scena z Kevin sam w Nowym Jorku, kiedy ojciec Kevina dostaje rachunek za wcześniejszy pobyt w hotelu Plaza, fragment z filmu Pan Popper i pingwiny z Jimem Carreyem, oczywiście Noc w Muzeum, który rozgrywa się w sąsiadującym z parkiem Muzeum Historii Naturalnej, To tylko seks z Milą Kunis i Justinem Timperlake (ten film, mimo swoich niskich lotów, bardzo fajnie pokazuje Nowy Jork), jeden z najbardziej znanych z lokalizacji w Central Parku właśnie – Zaczarowana z Amy Adams i Patrickiem Dempsay’em, czy Okup z Melem Gibsonem. To tylko raptem kilka filmów, które tu kręcono. Dokładne miejsca możecie poznać dzięki świetnym przewodnikom, niekiedy aktorom z On Location Tours. Punkty widokowe Nowy Jork z góry robi wrażenie i kiedyś na pewno wrócę, by zrobić jedną rzecz, które z finansowego rozsądku nie zrobiłam – lot helikopterem nad Manhattanem. To musi być niesamowity widok! Niemniej słynne punkty widokowe Wielkiego Jabłka dostarczają też nie lada widoków, a który jest najlepszy? Top of The Rock Wejście z ulicy, szczególnie w sezonie raczej Wam się nie uda. Bilet, niezależnie czy chcecie kupić pojedynczo czy macie zawarty w New York Pass, należy odebrać na konkretną godzinę wejścia najlepiej rano (czynne od 8:00). To bardzo ważne, bo wejście na godziny naprawdę obowiązuje i o ile być może wejdziecie chwile wcześniej, o tyle po czasie na bilecie – nie macie już szans. Wjazd na górę trwa dość długo: najpierw zbiera się kolejka, potem wjeżdża się windą kilka pięter, gdzie czeka nas kontrola bezpieczeństwa. Następnie fotka pamiątkowa dla chętnych – za milion kosmodolarów, film o historii Rockefeller Center – znacie to słynne zdjęcie robotników siedzących wysoko na metalowym pręcie? Zrobione zostaoł podczas budowy Rockefeller Center. Wreszcie wjazd właściwą windą na 70. piętro, skąd można podziwiać Manhattan przez oszklony taras (z przerwami, w które wjedzie obiektyw). Z tego poziomu można pieszo wejść jeszcze wyżej, gdzie już nie ma żadnych barier czy osłon. Czy widok jest powalający? W stronę Downtown na pewno, widać dobrze Empire State Building a przy dobrej widoczności nawet sam koniec wyspy. Niestety widok, na który najbardziej się nastawiałam, czyli panorama Central Parku jest właściwie całkiem zrujnowana przez dwa wieżowce, które akurat się budują i konkretnie psują widok. Zjazd na dół zajmuje jeszcze więcej niż wjazd, ponieważ pobyt na górze nie jest czasowo limitowany, więc nigdy nie wiadomo, ile osób na raz będzie chciało zjechać. Cała operacja zajęła mi 1,5 godziny. Więcej na Top of the Rock. WIdok na Empire State Building z Top of the RockPanorama Nowego Jorku z Top of the RockPanorama Nowego Jorku z Top of the Rock Empire State Building Zaraz z Top of the Rock poszłam za ciosem i pojechałam na Empire State Building. Taras widokowy znajduje się znacznie niżej niż na Top of the Rock, jednak według mnie to wyłącznie zaleta – widać więcej szczegółów na Manhattanie. Tarasy widokowe w Empire mieszczą się na 86 piętrze i na 102 piętrze (ten drugi w przypadku korzystania z New York Pass jest dodatkowo płatne 15$). Więcej na stronie Empire State Building. Jednak widok z 86 piętra jest o tyle rewelacyjny, że nie ma szyb (w przeciwieństwie do 102 piętra), duże oczka w ochronnej siatce pozwalają spokojnie zrobić zdjęcia. Można kupić wejściówki jednorazowe i wybrać się o dowolnej porze, można kupić bilet uprawniający do wejścia i za dnia i nocą (taras jest czynny do 2 w nocy). Na 80 piętrze znajduje się wystawa opowiadająca o historii Empire State Building. Budowa budynku, który otrzymał nazwę od przydomku, jaki ma Nowy Jork Empire State, zajęła rok i 45 dni (został ukończony w 1931 roku) i do 1973 roku był on najwyższym budynkiem w mieście. Styl, w jakim wybudowano Empire State Building to, podobnie jak w przypadku wielu innych słynnych nowojorskich budynków, art déco. Charakterystyczna dla tego stylu iglica pierwotnie miała służyć jako punkt cumowania sterowców, jednak po pierwszych testach okazało się, że nie był to trafiony pomysł. Ciekawostką jest, że Empire State Building ma swój własny kod pocztowy: 10118. Oświetlenie górnej części budynku i jego kolory zależą od pory roku oraz obchodzonego w danym dniu święta. Panorama Nowego Jorku z Empire State Building One World Observatory Ilekroć przymierzałam się do One World Obserwatory albo mgła sięgała połowy budynku, albo byłam akurat w zupełnie innej części miasta. Taras widokowy jest tu przeszklony, a ponieważ budynek znajduje się niżej nad poziomem morza niż wcześniej wymienione punkty widokowe, dzięki czemu daje nieco inne spojrzenie na Manhattan, Most Brooklyński oraz obie rzeki Hudson i East River. Wejście na One World Observatory nie jest zawarte w New York Pass, ceny biletów zaczynają się od 42,46$. Więcej informacji na stronie One World Observatory. Więcej na temat wrażeń z One World Observatory przeczytacie o moich ulubionych specjalistów od USA: Magdy i Przemka z GeekiPodróżniki. One World powstał w miejscu wieżowców World Trade Center zniszczonych w zamachach z 11 września. Otwarcie nastąpiło w 2014 roku a budynek mierzy 541 metrów, czyli 1776 stóp, które symbolicznie oznaczają datę ogłoszenia Deklaracji Niepodległości Stanów Zjednoczonych. Aktualnie jest to najwyższy budynek w USA. Taras The MET O samym Muzeum napiszę Wam kilka słów niżej, niemniej taras widokowy na 5. piętrze stanowi naprawdę genialny punkt widokowy na Midtown i Central Park. By dostać się na taras, najlepiej abyście odnaleźli klatkę schodową, ponieważ kolejka do windy bywa długaśna. Nie obowiązuje dodatkowa opłata za wejście na taras widokowy, wszystko mieści się w ramach biletu wstępu do The MET (25$), który znajduje się w cenie New York Pass. Statua Wolności i Ellis Island Decyzje o wybraniu się na Liberty Island, gdzie stoi Statua Wolności i Ellis Island, na której znajduje się genialne Muzeum Emigracji, podjęłam dość spontanicznie, pod wpływem poprawiającej się pogody. Jeszcze rano wydawało się, że cały dzień będzie pochmurny, a tymczasem Nowy Jork jak zwykle zrobił mi niespodziankę. Po dotarciu do Battery Park na południowym krańcu Manhattanu, dzierżąc w dłoni New York Pass, udałam się do kasy, by odebrać właściwy bilet (normalna cena 18,5 $), który ważny był przez kolejne 3 dni. Myślę, że to fajna opcja, jeśli pogoda negatywnie Was zaskoczy. Następnie z biletem w ręku stanęłam w mega długaśnej kolejce do security (poziom lotniskowy), w której przyszło mi stać dobre pół godziny. Po przejściu security poszło już łatwo, dwupoziomowy statek powoli zapełniał się turystami. Pierwszy przystanek: Liberty Island, czyli tam, gdzie stoi Statua Wolności. Wejście na amerykański symbol – mam na myśli koronę Mrs Liberty – należy rezerwować z 3-4-miesięcznym wyprzedzeniem, a z samym wejściem wiąże się wiele obostrzeń (nie można wnosić napojów, jedzenia ani plecaków). Natomiast w ramach biletu na wycieczkę można na Liberty Island wysiąść i poobcować bliżej z jedną z najsłynniejszych budowli świata. Statki kursują wahadłowo co 15-30 minut w zależności od pory dnia. Jeśli, podobnie jak ja, nie będziecie mieli potrzeby wysiadać na Liberty Island (głównie z uwagi na kosmiczne tłumy oczekujące na wejście na prom), kolejny przystanek to Ellis Island, na której kryje się bardzo ciekawe Muzeum Emigracji (wstęp i audio przewodnik w cenie promu). Dzięki bardzo praktycznemu audio przewodnikowi możemy poczuć się jak ci wszyscy emigranci przybywający pod koniec XIX drogą morską do Ameryki. Realistyczne opisy i zdjęcia są naprawdę przejmujące, z łatwością można odszukać tu ślady naszych rodaków. Wizyta w Muzeum Emigracji to jeden z ważniejszych punktów programu podczas wizyty w Nowym Jorku, ponieważ pozwala zrozumieć dzisiejsze miasto i jak wielką rolę odegrali emigranci w jego powstawaniu i rozwoju. Dodatkowo widok na Manhattan jest wprost przepiękny! Z Ellis Island możecie wrócić na Liberty Island lub do Battery Park na Manhattanie, skąd wyruszyłam. Więcej informacji – sprawdź! Statua Wolności w Nowym Jorku 11 września 2001 Tragiczne zamachy terrorystyczne w Stanach Zjednoczonych z 11 września 2001 roku są, jak sądzę bliskie nam wszystkim, którzy ich przebieg oglądali na ekranach telewizorów. W wyniku tych zdarzeń ucierpiały Nowy Jork, Waszyngton oraz Shanksville, najtragiczniejsze pod względem liczby ofiar było uderzenie przez terrorystów dwoma samolotami pasażerskimi w dwie wieże World Trade Center. Łącznie w wyniku zamachów zginęło prawie 3000 osób, a zdarzenia z 11 września odcisnęły piętno na wszystkich Amerykanach, a przede wszystkim Nowojorczykach – większość ofiar zginęło właśnie tu, na Dolnym Manhattanie. 9/11 Memorial Museum i Baseny – pomniki W miejscu tragicznych zdarzeń z 11 września w miejscu, gdzie stały wieże WTC dziś znajdują się dwa baseny upamiętniające każdą z ofiar zamachów oraz Muzeum poświęconym zamachom. To jedna z bardziej przejmujących wizyt w moim życiu (podobnie jak Muzeum Ludobójstwa Ormian w Erywaniu), ludzie zwiedzają praktycznie w absolutnie ciszy a tu i ówdzie słychać pociąganie nosem. Odwiedzenie muzeum, które upamiętnia tak tragiczne wydarzenia, które odbyły się za mojego życia, zapamiętam na zawsze. Punkt obowiązkowy podczas zwiedzania Nowego Jorku, wstęp w ramach New York Pass jest w cenie. Więcej informacji – sprawdź! Memorial 11 września w Nowym JorkuMemorial 11 września w Nowym JorkuMemorial 11 września w Nowym Jorku Manhattanhenge Absolutnym hiciorem mojego wyjazdu do Nowego Jorku stał się Manhattanhenge. Co to takiego spytacie? Już śpieszę wyjaśnić! Nadmienię jedynie, że rezerwując mój wyjazd nie miałam pojęcia, że idealnie wstrzelam się właśnie na Manhattanhenge! A można podziwiać je tylko dwa razy w roku – drugi raz w lipcu! Manhattanhenge to moment, kiedy zachodzące słońce na wysokości 42 ulicy zrównuje się z ulicą, a nazwa nawiązuje do słynnego Stonehenge, gdzie również podczas zachodu słońca można obserwować spektakularne widoki. Jak już wspomniałam, z moim wyjazdem wstrzeliłam się idealnie w pierwszą turę, która ma miejsce około 28-30 maja, druga okazja czeka zawsze w latem, między 11 a 12 lipca. Manhattanhenge w Nowym JorkuManhattanhenge w Nowym JorkuManhattanhenge w Nowym Jorku Osobiście nie wiem jak to możliwe, że nie słyszałam przed wyjazdem do Nowego Jorku o tym zjawisku, biorąc pod uwagę, jak bardzo jest popularne! Mostek na 42 ulicy po wschodniej stronie, nieopodal Tudor City, z którego najlepiej widać Manhattanhenge zajęty był już chyba 12 godzin wcześniej przez mniej lub bardziej profesjonalnych fotografów. Ja na podziwianie tego zjawiska wybrałam się doborową ekipą z Justyną i Dagmarą, na stałe mieszkającymi w Nowym Jorku oraz z Darkiem, moim czytelnikiem, z którym przypadkiem znaleźliśmy się w tym magicznym mieście w tym samym czasie. Oczywiście zaczęliśmy od wspomnianego mostka, ale szybko opuściliśmy okupowaną miejscówkę na rzecz skrzyżowania 42 ulicy i 2 alei, gdzie postanowiliśmy z poziomu ulicy polować na zachodzące słońce. Byliśmy tam już o 18:00, ale trzeba było zająć dobre miejsce i opanować technikę. Gdy światło zmieniało się na zielone, wychodzimy na środek i cykamy, ile wlezie. Taki był plan. Niebawem na skrzyżowaniu pojawił się policjant, rzekomo do kierowania ruchem, ale jakie miał szanse jeden przedstawiciel władzy wobec żądnego instagramowych lajków fotografów amatorów? Po tym, jak próbował z nami walczyć przez kilka zmian świateł z auta z pomocą megafonu, w końcu wysiadł i dbając, by nas nie rozjechano, ułatwiał nam atak na pasy i powrót na chodnik. I tak przez jakieś 20 minut, aż w końcu słońce zaszło. Warunki nie były idealne, w trakcie zachodu słońca pojawiła się mgła (ach ten mikroklimat Nowego Jorku!), ale i tak cała zabawa była absolutnie przednia! Kolejną okazję w lipcu miały już Justyna z Dagmarą, podjęły temat fotograficzny z wybrzeży Long Island i muszę Wam przyznać, że fotki również wyszły świetne! Wspomnienia z tego wieczoru zostaną ze mną na zawsze, świetnie się bawiłam! Więcej informacji – sprawdź! Street Art na Lower East Side Uwielbiam murale i sztukę uliczną a Nowy Jork pod tym kątem to ogromna gratka! Nie ma dzielnicy, w której nie powiłby się jakiś ciekawy mural, choć oczywiście dziś ma on inny charakter niż w latach 60., kiedy street art w pogrążonym w zbrodniach, biedzie i przemocy Nowy Jork, miał formę zwykłego graffiti. Autorami pierwszych graffiti były znudzone dzieciaki, które bazgrząc swoje imię na pociągach, komunikowali się z różnymi dzielnicami Nowego Jorku. Takie imię wymalowane na całym wagonie nowojorskiego metra to było coś! W ten sposób dzieciaki z Bronxu komunikowały się z rówieśnikami z Brooklynu. I nie nazywali się grafficiarzami, tylko pisarzami, poetami. Miasto z braku funduszy nie usuwało, jak się wszystkim wydawało bazgrołów, z pociągów. Z graffiti narodziła się współczesna sztuka uliczna oraz murale, które potrafią uchodzić za prawdziwe dzieła sztuki. Street art na Lower East Side Jak już wspomniałam, murale można znaleźć w Nowym Jorku praktycznie wszędzie, ja natomiast na ich poszukiwanie wybrałam się na Lower East Side wraz z wycieczką w ramach New York Pass, organizowaną przez Inside Out Tours Alternative New York Street Art Walking Tour: Lower East Side Sama dzielnica ma super ciekawą historię, to tutaj w latach 40. XIX wieku zaczęto budować kamienice czynszowe dla napływających z Irlandii i Niemiec imigrantów, a wkrótce wszystkich pozostałych narodowości, w tym Żydów i mieszkańców Europy Wschodniej. Wycieczka trwała około 3 godzin, z czego padało chyba przez dwie i pół, niemniej w niczym to nie przeszkadzało podziwiać ciekawe prace ulicznych artystów. Nasza przewodniczka miała nie tylko ogromną wiedzę na temat autorów ulicznych dzieł, ale również historii miasta w ogóle. Zachęcam Was gorąco do wybrania się z przewodnikiem śladem murali nie tylko po Lower East Side, ale również Brooklynie – taka wycieczka zawiera się również w ramach New York Pass. Muzea w Nowym Jorku Umówmy się, że można by zaplanować tygodniowy pobyt w Nowym Jorku tylko na zwiedzanie muzeów, jakie się tu mieszczą. Mnie nie udało się oczywiście odwiedzić wszystkich, można powiedzieć, że tylko zaostrzyłam sobie apetyt. Zwiedziłam jednak te najważniejsze (choć to co prawda bardzo subiektywne), a moje wrażenia znajdziecie poniżej. Amerykańskie Muzeum Historii Naturalnej Był to dla mnie absolutnie numer jeden muzeów do odwiedzenia, znane z tylu lepszych i słabszych filmów Amerykańskie Muzeum Historii Naturalnej rozbudzało moją wyobraźnię jeszcze na długo przed przyjazdem do Nowego Jorku. I muzeum faktycznie jest fantastyczne: bogate zbiory kości dinozaurów, realistyczne aranżacje stref klimatycznych i charakterystycznych dla nich zwierząt – rewelacja! Zwierzaki są tak realistyczne, że chyba już wiem, skąd narodził się pomysł na filmy Noc w muzeum. W Amerykańskim Muzeum Historii Naturalnej można spędzić długie godziny, a i tak pewnie nie uda się zobaczyć wszystkiego za pierwszym razem. Jedyne co miałabym do zarzucenia to słabe oznakowanie, mapki, które można otrzymać na wejściu, są dość mało czytelne i dopóki się gdzieś nie dotrze – nie wiadomo co będzie się zwiedzać. Choć rozumiem, że muzeum jest ogromne – składa się z 25 budynków, to jednak można to było lepiej oznakować. Do muzeum wybrałam się w ramach New York Pass, bez bilet kosztuje 23$. Więcej informacji – sprawdź! Amerykańskie Muzeum Historii NaturalnejAmerykańskie Muzeum Historii NaturalnejAmerykańskie Muzeum Historii Naturalnej The MET Uznawane za najlepsze nowojorskie muzeum – The MET, czyli Metropolitan Musem of Art istotnie zasługuje na ten tytuł. W tym przypadku nie wystarczyłoby nawet pięć wizyt, aby dokładnie zapoznać się ze zbiorami placówki, które jest również największe i najstarsze spośród nowojorskich muzeów. Przy nr 1000 Piątej Alei The MET ma swoją siedzibę od 1880 roku. Nieustająco rozbudowujące się muzeum, dzięki hojnym datkom darczyńców, ma unikalną kolekcję malarstwa, rzeźby, dzieł sztuki zdobniczej ze wszystkich epok z całego świata. O ile starożytny Egipt czy Grecja oraz ich dzieła sztuki są mi znane dzięki wizytom w europejskich muzeach, o tyle w przypadku Metropolitan Musem of Art zależało mi głównie na Amerykańskim Skrzydle, by poznać lepiej sztukę oraz style obowiązujące w Stanach Zjednoczonych od początków XVII wieku do początków XX wieku. W planie zwiedzania Nowego Jorku Metropolitan Museum of Art to pozycja obowiązkowa! Bilet wstępu, jak już wspominałam wyżej przy okazji genialnego tarasu widokowego na 5. piętrze, zawarty jest w ramach New York Pass (bez to 25$). Więcej informacji – sprawdź! Muzeum Intrepid Sea, Air and Space Jaaaakie to jest genialne muzeum! Musicie się tu wybrać, choć Intrepid nie znajduje się na szczycie list miejsc do odwiedzenia w Nowym Jorku. USS Intrepid, który stanowi siedzibę muzeum, zacumowany jest na rzece Hudson, po wschodniej stronie miasta przy przystani nr 86, na wysokości 46. ulicy. Poza lotniskowcem w skład muzeum wchodzi również okręt podwodny USS Growler, samolot pasażerski Concorde, prom kosmiczny Enterprise oraz masa różnego rodzaju sprzętu latającego: helikoptery, śmigłowce itd. W każdym miejscu można spotkać zaangażowanych pracowników, zwykle byłych wojskowych, którzy zawsze chętnie odpowiedzą na Wasze pytania. Pracują tu naprawdę świetni ludzie! Dodatkowo z pokładu Intrepid rozpościera się super widok na okoliczne wieżowce. Wejście w ramach New York Pass jest darmowe (bilet 33$), więcej informacji – sprawdź! Intrepid Sea, Air & Space MuseumIntrepid Sea, Air & Space MuseumIntrepid Sea, Air & Space Museum Harlem Na ostatnie 2 dni w Nowym Jorku przeprowadziłam się do Harlemu, który mimo że jest tak odmienny od Midtown, przyjął mnie bardzo miło, od pierwszych kroków stałam się sweetheart, darling i sweetie. Nie powiem, było to bardzo sympatyczne, że wołali za mną, żeby się przywitać i zagadywali mnie obcy ludzie na ulicy, którzy nie mieli żadnych ukrytych motywów. Ulice w Harlemie są znacznie szersze niż na Dolnym Manhattanie, ludzie poruszają się nieśpiesznie. Kamienice z czerwoną elewacją z piaskowca, gęsto posadzone drzewa wzdłuż uliczek oraz kościoły – właściwie co krok. Takie są moje wrażenia z Harlemu, gdzie mieszkałam w jednej z kamienic nieopodal stacji metra 145 Street. Wiele osób pytało mnie przed wyjazdem o bezpieczeństwo, muszę przyznać, że po Harlemie poruszałam się o różnych porach i nigdy nie czułam się niepewnie. Harlem w Nowym JorkuHarlem w Nowym JorkuHarlem w Nowym JorkuHarlem w Nowym Jorku Gospel Myślicie gospel i widzicie sceny z Zakonnicy w przebraniu? Niestety, ten obrazek lepiej zostawić przed drzwiami kościoła w Harlemie. By poznać lepiej dzielnicę i posłuchać gospel wybrałam się na wycieczkę w ramach New York Pass ponownie z Inside Out Tours Harlem Gospel Experience Walking Tour W planie zwiedzania znalazł się między innymi słynny Apollo Theatre, gdzie zaczynały największe, czarnoskóre gwiazdy muzyki współczesnej. O ile zwiedzanie Harlemu było bardzo ciekawe i dostarczyło mi mnóstwo fajnych informacji, o tyle sama wizyta w kościele i udział w mszy, podczas której chór gospel odśpiewał 3 piosenki była raczej rozczarowująca. Mam co prawda nadzieję, że po prostu miałam pecha, niemniej nasza przewodniczka nie pozostawiła nam złudzeń, że Zakonnica w przebraniu ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. A jakie są Wasze doświadczenia? Harlem w Nowym JorkuHarlem w Nowym JorkuHarlem w Nowym JorkuHarlem w Nowym Jorku Katedra Świętego Jana Bożego w Nowym Jorku Na skraju Harlemu i Morningside Heights mieści się Katedra Świętego Jana Bożego, której budowa rozpoczęła się pod koniec XIX wieku i wciąż nie została tak naprawdę ukończona. Mimo wszystko Katedrę można zwiedzić, bilet wstępu (1o$) zawarty jest w New York Pass. Pierwsza msza odbyła się w 1941 roku przed atakiem Japończyków na Pearl Harbor. Konstrukcja świątyni i jej rozmiary pozwalają pomieścić nawet 5000 wiernych, dzięki czemu stanowi jeden z największych kościołów na świecie. Spektakl na Broadway’u Punktem obowiązkowym w moim planie zwiedzania Nowego Jorku było wybranie się na jakikolwiek tak naprawdę spektakl na Broadway’u. Przed wyjazdem obserwowałam, co jest grane i wstępnie byłam zdecydowana na Icemen Cometh z Denzelem Washingtonem w głównej roli. Początkowo miałam zamiar kupić bilety przez jedną z aplikacji TKTS lub Today’s Tix, jednak prowizja w wysokości 12$ skutecznie mnie zniechęciła i wybrałam się po prostu bezpośrednio do teatru. Za najtańszy bilet na ten spektakl w Jacob’s Theatre zapłaciłam 79$. W dniu spektaklu w kasie można było je dostać za połowę ceny, nie ma jednak gwarancji. Spektakle typowo muzyczne, np. Alladyn można było w normalnej cenie obejrzeć za niecałe 40$, mnie jednak zależało na Denzelu. I teraz oglądając go na ekranie mogę powiedzieć „widziałam go kiedyś na żywo na Broadway’u”. Jeśli chodzi o samo doświadczenie, pomimo najtańszych biletów w ostatnich rzędach teatr był bardzo wysoki, a fotele dość stromo ustawione, dzięki czemu widziałam bardzo dobrze scenę z góry. Teatr był nieznośnie klimatyzowany i po pierwszym akcie trzęsłam się z zimna. Idąc do teatru na Broadway’u ludzie jakoś szczególnie się nie stroją, choć ja uparłam się, że na spektakl idę w szpilkach i kropka! Spektakl trwał 4 godziny i choć Denzel oraz drugi wybitny aktor, David Morse, dali niesamowity popis aktorski, nie spodziewałam się tak długiej sztuki, czasami nieco przegadanej. Na koniec natomiast spodziewałam się bardziej podniosłej atmosfery i co najmniej kwadransa oklasków, a tu aktorzy się ukłonili i poszli. Występy na Broadway’u, choć wydają się brzmieć dumnie, traktowane są tutaj trochę jak chałtura. Niemniej doświadczenie samo w sobie było genialne i udało mi się spełnić kolejne marzenie! Broadway w Nowym JorkuBroadway w Nowym Jorku I jak Ci się podobało? Przekonałam Cie do odwiedzenia Nowego Jorku? A może zawsze o tym marzyłeś, tylko nie wiedziałeś jak się zabrać za planowanie wyjazdu? Daj znać w komentarzu! A jeśli spodobał Ci się ten wpis i uznasz go za wartościowy, będzie mi miło, jeżeli podzielisz się nim z innymi korzystając z kolorowych przycisków poniżej. Dziękuję! Zapraszam Cię również na mój fan page na Facebooku Kto podróżuje ten żyje dwa razy, skąd dowiesz się gdzie aktualnie jestem i dokąd się wybieram. Do zobaczenia!
FN5j. nkd6crzk4n.pages.dev/246nkd6crzk4n.pages.dev/23nkd6crzk4n.pages.dev/79nkd6crzk4n.pages.dev/187nkd6crzk4n.pages.dev/386nkd6crzk4n.pages.dev/8nkd6crzk4n.pages.dev/4nkd6crzk4n.pages.dev/265nkd6crzk4n.pages.dev/260
kiedy powstał obraz dzieciaki z nowego jorku